Sony DualSense Edge – sprawdzamy nowy kontroler klasy premium

Zgodnie z wszelkimi zapowiedziami, Sony wreszcie wypuściło podkręconą wersję jednego z najlepiej ocenianych kontrolerów. Po obietnicach – a nade wszystko wygórowanej cenie – mamy zatem pełne prawo oczekiwać produktu absolutnie wyjątkowego. Czy tak w istocie jest? Sprawdźmy.

Naszym oczom ukazuje się całkiem spore etui. Producent postarał się, by pod względem estetyki było ono absolutnie bez zarzutu, jeżeli chodzi o komponowanie się tak z kontrolerem, jak i samym PlayStation 5. Wewnątrz znajdziemy poza samym padem części potrzebne nam do przebudowy jego kluczowych części składowych – czyli jeden z aspektów, dla których taki sprzęt się kupuje – oraz dość długi kabel do ładowania. Wszystko jest ładnie poukładane wewnątrz, dzięki czemu bez większych problemów da się w przyszłości transportować kontroler, co część osób sobie ceni.

Ale nas oczywiście najbardziej interesuje samo użytkowanie. Na start najbardziej rzuciła mi się w oczy cała gama potencjalnych personalizacji DualSense Edge. Sony postarało się, zamieścić dość dokładny przewodnik chociażby wewnątrz konsoli, natychmiast po tym, jak wykryje ona urządzenie. Profile pod różne gatunki gier, a także kombinacje wedle naszych osobistych preferencji dają nam niemałe pole manewru i tutaj doprawdy trudno, by nawet najbardziej wymagający użytkownik był niezadowolony. Można np. płynnie zmieniać stopień czułości triggerów, analogowych drążków, ewentualnie precyzyjnie określić poziom wibracji. Coś dla siebie znajdzie zarówno fan FPS-ów, jak i gier wyścigowych.

 

Przejdźmy do manualnych części Edge’a. Nie mogę powiedzieć, żeby montowanie dodatkowych przycisków czy łopatek mnie specjalnie fascynowało, ale doceniam pieczołowitość, z jaką zostały wykończone i potrafię zrozumieć, że dla wielu osób mogą to być ogniwa, których brakowało w poprzednikach. Stanowią na przykład potencjalnie bezcenne elementy dla osób grających w strzelanki typu Call of Duty – szczególnie z żywym przeciwnikiem. Sam zauważyłem, że różnicę robi jednak możliwość indywidualnego oznaczenia, dajmy na to, przeładowania broni. Dodajmy jeszcze do tego kwestie choćby wyścigowych tytułów w typie NFS: Unbound, nie wspominając już o pozycjach bardziej wymagających typu F1 czy Gran Turismo. Przypuszczam, że dałoby się zamieścić oddzielny tekst poświęcony wyłącznie różnym opcjom konfiguracji, bo przy posiadanych modułach – a także tych, które można dokupić za nieco ponad 100 zł – da się przemontować lwią część pada na formę, która nam pasuje.

Nie będę tutaj zbyt oryginalny i do największych wad zaliczę aspekty związane z baterią. Jest ona znacząco mniejsza niż w zwykłym DualSense, która i tak bynajmniej nas nie rozpieszczała. W zasadzie nie wiem, czy chociaż raz ograłem coś dłużej niż 6 godzin, nim musiałem sprzęt podładować. Czasy twardych padów PS3 chyba faktycznie przeszły do lamusa. Niektórym może także przeszkadzać moim zdaniem kompletnie niepotrzebnie efekciarska, błyszcząca obudowa, podatna na brzydkie zarysowania. No i wreszcie cena, bo 1200 zł piechotą nie chodzi i zdecydowanie stanowi nierzadko ostateczny test, czy naprawdę zależy nam na tak podkręconym sprzęcie.

Kończąc tę swoistą minirecenzję, z całą pewnością polecam Sony DualSense Edge każdemu potencjalnemu graczowi, który potrzebuje eksperymentowania ze swoim kontrolerem, czego ewidentnie nie zaoferuje nam podstawowa wersja. Warto jednak mimo wszystko zważyć na doprawdy zaporową cenę i fakt, iż większość osób na dłuższą metę raczej nie będzie korzystała z tylu dodatków. Ot, pozachwyca się z początku możliwościami, by potem używać może 20-30% dostępnych opcji. Dlatego choć nie mam najmniejszego zamiaru zaprzeczać, że mówimy tu o popisowym numerze Sony w tej generacji konsol, jest on daleki od ideału i po prostu nie każdej osobie podejdzie.

Author avatar

Zastępca redaktora naczelnego
Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Wejdź do świata filmów i seriali na:

Movies Room logo