Bushcraft to nie tylko moda, to sposób na oderwanie się od codziennego zgiełku i sprawdzenie, jak wiele można zrobić mając przy sobie minimum sprzętu i odrobinę zaradności. Postanowiłem więc ruszyć do lasu na noc wraz z moimi kompanami z zamiarem przetestowania sprzętu znalezionego na TEMU. W teorii – wszystko, czego potrzeba, by przetrwać noc w dziczy. W praktyce – różnie z tym bywało.
Na test trafiły: pas taktyczny, latarka, narzędzie wielofunkcyjne, hamak z moskitierą i tropikiem, pojemnik na wodę 5 l z kranikiem, ręczna piła łańcuchowa, wiertło świdrowe oraz kompaktowy palnik na paliwo ciekłe. To jedynie połowa sprzętu, o którym Wam opowiem, o reszcie dowiecie się w kolejnej części początkującego Bushcraftera. Wszystko w budżecie, który nie zrujnuje portfela, ale za to z przyzwoitą funkcjonalnością.
Na pierwszy ogień poszedł pas taktyczny – szeroki, z plastikową klamrą typu quick-release i systemem MOLLE. Już po rozpakowaniu widać było, że nie jest to sprzęt wojskowy, ale do zastosowań bushcraftowych wystarczy. Wiele różnych ładowników, każdy na coś innego, z możliwością modyfikacji (dekompletowania) zestawu. Klamra trzymała pewnie, a taśma nie przecierała się nawet po kilku godzinach noszenia z pełnym obciążeniem (multitool, latarka, nóż, piła i wiele innych).
Zmieściłem w nim wszystko co potrzebowałem mieć pod ręką. Najbardziej nadaje się do używania w miejscu docelowym naszej podróży lub z małym plecakiem. Gdy założyłem swój duży plecak turystyczny, pas biodrowy plecaka kolidował z pasem taktycznym. Więc podczas podróży towarzyszył mi w plecaku, a dopiero na miejscu w „bazie” mogłem go swobodnie nosić. Sam pas jest dość sztywny, ale umówmy się, za kilkadziesiąt złotych? Naprawdę robił niezłą robotę i daje nam komfort, że wszystko co potrzeba, mamy pod ręką.
Latarka, mimo tego, że nie dawałem jej zbyt wiele szans, zaskoczyła mnie pozytywnie. Aluminiowa obudowa, ładowanie przez USB, trzy tryby świecenia i zoom. Po zmroku oświetlała las na dobrych 40–50 metrów. Podczas nocnej wyprawy po wodę do źródła pewnie oświetlała ścieżki i umożliwiła powrót do bazy.
Czy rzeczywiście świeciła siłą 1000l? Nie wydaje mi się, ale podczas tamtego wieczoru i innych podczas, których jej używałem nie zawiodła mnie. Mimo wszystko zawsze warto mieć zapasowe źródło światła, lub przynajmniej powerbank, aby móc ją podładować w razie konieczności.
Multitool był jednym z produktów, które najbardziej mnie ciekawiły. Jest to czarny multitool 19 w 1, zapakowany w etui o tym samym kolorze z klamerką do przypięcia na pasie. W moim przypadku od razu wylądował w odpowiedniej ładownicy w moim pasie taktycznym. Złożony wyglądał bardzo porządnie – stal nierdzewna, solidny mechanizm, komplet narzędzi: kombinerki, nóż, pilnik, otwieracz, mini śrubokręty itd.
Na miejscu w lesie uznałem, jest to dobre narzędzie, ale wolałem korzystać z uniwersalnego noża. Śrubki w rączkach się nie luzowały, cały zestaw sprawiał wrażenie wytrzymałego. Jednak mimo wszystko traktowałbym ten sprzęt jako zestaw „na wszelki wypadek” lub awaryjny. Warto dodać, że mechanizm składania nie przycinał mi palców, co w tej półce cenowej wcale nie jest oczywiste. Mając taki zestaw w plecaku, czujesz się bezpiecznie, wiedząc, że zawsze możesz stać się lepszy niż MacGyver ze scyzorykiem.
To element, który miał zdecydować o powodzeniu całej wyprawy. Hamak jest zapakowany w małym pokrowcu zintegrowanym z hamakiem, z linkami, karabińczykami i oddzielnym tropikiem. Rozkładanie zajęło mi jakieś 10 minut – łatwo, intuicyjnie. Moskitiera działała bez zarzutu, a zapięcia na suwak nie zacinają się nawet w nocy. Trochę się bałem spania w nim, bo to był mój pierwszy raz i na hamaku i w lesie, ale finalnie nie wypadłem z niego w nocy ani razu i spałem stabilnie. Koledzy twierdzili, że nawet chrapałem, więc to chyba oznaka ze spałem twardo.
Sam hamak jest lekki, całość waży ok. 1kg. Materiał nylonowy, choć cienki, nie przetarł się, a tropik służy głównie jako ochrona przed słońcem, ale też trochę pomagała utrzymać kameralny klimat. Po nocy nie byłem zmarznięty, ale aby odizolować się od ziemi skorzystałem z własnego pompowanego materaca – w chłodniejsze dni zawsze przyda się mata termiczna lub underquilt(podpinka pod hamak). Przy moim wzroście 177cm ten hamak uważam, że był rozmiarowo ok., choć moi kamraci twierdzili, że większy hamak to większy komfort. Osobiście uważam, że zdał swój egzamin i na pewno nie raz jeszcze z niego skorzystam.
Zbiornik na wodę z tworzywa sztucznego w kolorze zielonym, który możesz bez problemu zabrać wszędzie, waży niewiele, można go z powodzeniem przypiąć do plecaka.
Na czas transportu montujemy normalne zakrętki, na miejscu zakładamy ukryty we wieczku kranik i mamy pełnoprawny zbiornik z wodą. Kranik nie przeciekał, woda nie nabierała plastikowego posmaku, a uchwyt wytrzymał pełne napełnienie. Idealne rozwiązanie na każdy biwak czy bushcraft. Oczywiście idąc w las najlepiej znaleźć lokalne źródełko wody. Do mycia rąk super, do picia też, choć warto zawsze wodę przefiltrować (o tym w cz.2) i zagotować przed spożyciem, aby nie narazić się na diarrhea. 🙂
Jedyny minus – nie wiem czymu, kranik jest po węższej stronie zbiornika, a nie odwrotnie. Tak byłoby bardziej stabilnie. Ale i tak radził sobie doskonale.
Ten gadżet wyglądał jak rekwizyt z filmu survivalowego: dwa uchwyty z linek (które mogą służyć jako awaryjne linki) i łańcuch z zębami niczym od piły spalinowej. W praktyce? Sporo potu i odrobina frustracji. Moja jedyna obawa przed pierwszym użyciem to było, czy nie będzie tępa albo czy nie urwie się po paru ruchach.
Da się nią przeciąć grubszy konar, ale wymaga to rytmu i siły. Po 10 minutach pracy czułem przedramiona jak po treningu siłowym. A następnego dnia miałem zakwasy- a nadmienię, że jestem osobą trenującą. Zaletą jest kompaktowość – zajmuje tyle miejsca co rękawiczki. Do awaryjnego użycia – tak, plus jeśli się chce zrobić trening w lesie to też tak. Do codziennego cięcia drewna, bardziej praktyczna będzie piłka ręczna. Natomiast gabarytowo jest idealna do pasa taktycznego, określiłbym tą składaną piłę łańcuchową mianem bardzo ciekawego gadżetu.
To narzędzie rodem z epoki pionierów miało służyć do wiercenia otworów w drewnie – pod kołki, kijki, elementy szałasu. Wiertło ręczne– w teorii prostota, w praktyce wymaga pewnej wprawy. Pierwsze próby przypominały raczej gimnastykę. Wiertło było ostre, a jak już doszedłem do wprawy działało świetnie. Poszedłem do lasu z misją „wykorzystam wiertło i zbuduje coś… drewniany MŁOTEK” i tak też zrobiłem.
Duży plus za prostą konstrukcję i brak elementów, które mogłyby się zepsuć. To narzędzie, które w bushcrafcie ma sens – pod warunkiem, że potrafisz z niego korzystać. Jedyny minus to brak futerału na wiertło.
Kompaktowy palnik, zasilany paliwem płynnym, to rzecz, która miała zastąpić ognisko w miejscach, gdzie nie można palić otwartego ognia, lub gdy po prostu masz ochotę coś podgrzać na szybko. Po złożeniu zajmuje niewiele miejsca, a działa jak solidny palnik. Odpaliłem go bez problemu krzesiwem i zagotowałem sobie wodę na napar owocowy. Płomień jest dość mocny, więc warto zachować ostrożność. Tym bardziej gdy jest wietrznie, dobrze postawić go poza przeciągiem, lub zaopatrzyć się w takie fajne blaszki, które chronią przed wiatrem.
Gotowanie wody trwało około 6 minut, a zużycie paliwa było zaskakująco małe. Po ostudzeniu wszystko dało się schować do pokrowca i nie ma śladu po ogniu. To sprzęt, który potrafi uratować poranek z kawą lub herbatką w środku lasu.
Czy sprzęt z TEMU nadaje się do bushcraftu? Odpowiem tak: dla początkujących – jak najbardziej. Powiem więcej, moi bardziej doświadczni koledzy, również byli zaskoczeni zarówno jakością, jak i praktycznością większości gadżetów. Może nie jest to ekwipunek, który wytrzyma wielodniową wyprawę w Bieszczady zimą, ale do nauki podstaw, jednonocnych czy weekendowych biwaków i testowania swoich umiejętności w terenie – sprawdza się zaskakująco dobrze. Z pewnością będę część sprzętu wykorzystywał na moich zimowych wyprawach na skiturach. Niewykluczone, że w skrajnych przypadkach taki sprzęt, może nawet uratować życie w awaryjnych sytuacjach.
Wszystkie testowane produkty przeszły próbę ognia (a raczej: próbę lasu) z lepszym wynikiem, niż się spodziewałem. Oczywiście – nie jest to sprzęt niezniszczalny, ale pozwala wejść w świat bushcraftu bez wydawania fortuny.
W kolejnej części poradnika pokażę wam resztę ekwipunku od TEMU, ponadto dowiecie się czy ten sprzęt wytrzymał kolejne wyprawy. Bo w bushcrafcie liczy się nie tylko przetrwanie jednej nocy, ale też komfort i niezawodność na dłuższą metę.
Autor/Zdjęcia: Michał Repetowski
Zobacz także: Wszystko zawsze pod ręką – jak radzi sobie lokalizator Smart Finder od Fresh 'n Rebel?