Już podczas pierwszego bushcraftu do lasu wiedziałem jedno – jeśli bushcraft ma być przyjemnością, nie wystarczy hamak i multitool. Podczas minionej i kolejnej wyprawy przetestowałem także sprzęt, który miał zamienić mój leśny biwak w coś na kształt terenowej kuchni i mini stacji zasilania.
Wszystko – również – znalezione na TEMU, czyli w miejscu, gdzie można znaleźć niemal każdy gadżet za ułamek ceny markowych odpowiedników. Pytanie tylko: czy tanio znaczy dobrze?
W tym artykule sprawdziłem: zestaw stalowych garnków i patelnia, składane sztućce z tytanu, tarp 3×3 m, przenośny palnik na gałęzie, statyw na garnki, panel solarny oraz filtr wody z elektryczną pompką.
Zestaw wyglądał solidnie już po wyjęciu z pudełka. Stal nierdzewna, składane uchwyty, pokrywka, a wszystko mieści się jedno w drugim – niczym rosyjska matrioszka. Waga zestawu wraz z dwoma kubkami? Ok. 600g czyli umiarkowana. Oczywiście w las poszedł zestaw zmodyfikowany pod ten konkretny wypad, nie brałem wszystkiego, a jedynie patelnie, rondel z pokrywką oraz kubek, zatem i waga była stosunkowo niższa.
W praktyce: zestaw zdał egzamin. Woda na herbatę zagotowała się błyskawicznie, nic nie parzyło, jajecznica nie przywarła, a uchwyty nie nagrzewały się przesadnie. Po kilku użyciach widać było lekki nalot od ognia, ale to wręcz dodaje charakteru – bushcraftowa patyna. (natomiast dla miłośników czystości, bez problemu można wszystko domyć drucianą szczotką do naczyń, lub nawet na miejscu mieszanką popiołu, wody i świeżego igliwia.
Minus? Nie znalazłem żadnego póki co, a użyłem ich łącznie już kilka razy. Jak na zestaw za ułamek ceny markowych modeli – bardzo pozytywne zaskoczenie.
Niepozorne, lekkie jak piórko, a przy tym diabelnie mocne. Sztućce z tytanu od razu zdobyły moje uznanie. Składają się do rozmiaru większego pudełka zapałek, nie rdzewieją, nie wyginają się, a po złożeniu blokują się stabilnie.
Jedzenie nimi było bardzo wygodne a w codziennym użytkowaniu sprawdziły się idealnie. Nie przewodzą ciepła, więc spokojnie można mieszać gorącą zupę prosto z ognia. To mały detal, który pokazuje, że nawet tani produkt może być naprawdę praktyczny. Jedyny minus dla mnie to szpice widelców mogłyby być bardziej szpiczaste.
Tarp to podstawa bushcraftowego komfortu. Model z TEMU wyglądał obiecująco: 3 na 3 metry (zestaw bez linek i szpilek). Materiał Oxford wodoodporny z srebrną powłoką od wewnątrz, pomagająca utrzymywać termikę (coś podobnego do folii NRC).
Rozkładanie poszło gładko – po 15 minutach miałem solidny daszek nad moim namiotem i przestrzeń roboczą pod spodem. W nocy siadała rosa i było mgliście – i tu miłe zaskoczenie: ani kropli w środku. Szwy trzymały, a woda spływała jak po kaczce.
Minus? Brak linek i szpilek dołączonych do zestawu. Natomiast najlepiej zaopatrzyć się we własne linki, a szpilki można jak na bushcraftera przystało zrobić nawet z gałęzi. Stwierdzam, że tarp stał się jednym z najlepszych elementów całego testu. Nie będę opowiadał co można z tarpem zrobić, bo musiałbym na to poświęcić osobny artykuł, natomiast chętnych odsyłam na YouTube, gdzie jest mnóstwo filmików instruktażowych jak zbudować schronienie z wykorzystaniem tarpa.
To kolejny z moich ulubionych gadżetów. Składany palnik na drobne drewno i gałązki, który po złożeniu ma wielkość małego garnka. Wykonany z cienkiej stali nierdzewnej, z otworami wentylacyjnymi od spodu.
Po rozpaleniu drewno paliło się równomiernie, płomień był stabilny, a konstrukcja nie deformowała się nawet po ponad godzinie palenia. Zestaw garnków idealnie na nim pasował, ale też inne naczynia bez problemu można było użyć.
Co ważne – dzięki zamkniętej konstrukcji nie zostawia śladów ognia na ziemi (poza resztką popiołu który spada po wypaleniu, więc nadaje się także tam, gdzie nie wolno palić otwartego ogniska. Jeśli miałbym to porównać do czegoś, to powiedziałbym, że styl palenia przypomina mi piecyk rakietowy, dzięki mocnemu cugowi od spodu.
Minus? Wymaga częstego dokładania opału (małych gałązek) – ale to urok tego typu rozwiązań.
Niepozorne dwa kawałki stali, które po połączeniu na krzyż tworzą „ruszt” palnika. Możemy na nim smażyć, gotować, co nam się tylko podoba. Jego zadanie to zapewnić dystans między płomieniem a garnkiem. Moim zdaniem to idealnie rozwiązanie do pochodni szwedzkich i podobnych temu stanowisk do gotowania.
W zestawie ze stalową linką aby nie zgubić całego zestawu, ultra lekko, zajmuje mało miejsca, 3 razy na tak.
To urządzenie, które budziło najwięcej wątpliwości. Trójdzielny panel solarny składany niczym książka, z portem USB i diodą sygnalizacyjną. Według opisu miał ładować telefon w pełnym słońcu w 2–3 godziny.
Test: pełne słońce, południe. Po 3,5 godziny mój telefon wskoczył z 30% do 85%. Wynik lepszy niż się spodziewałem! Panel ma zaskakująco dobrą sprawność, o ile nie jest zacieniony, choć i wtedy wykazuje lekkie ładowanie, ale już nie tak efektywne jak w słońcu.
Na plus – lekkość i możliwość przypięcia do plecaka. Na minus – brak wbudowanego akumulatora buforowego. Ale jako mobilne źródło energii – rewelacja za te pieniądze.
Co powiecie na filtr do wody, ale w wersji z elektrycznym wspomaganiem? To już brzmiało jak eksperyment. Urządzenie składało się z małego składanego „kranika” który ładujemy przez USB, wężyka i modułu filtrującego.
Filtr wrzuciłem do bukłaka z wodą ze strumienia – pompka zasysała wodę i po chwili z drugiej strony leciała czysta, klarowna woda. Filtr usuwał zapach i drobiny, a przepływ był stabilny. Po naładowaniu pompka pracowała prawie godzinę ciągłą – świetny wynik.
Jedyny minus: waga zestawu i konieczność dbania o czystość wężyka, bo przy złym przechowywaniu może się zapchać.
Po dwóch częściach testu wiem jedno: sprzęt z TEMU nie jest synonimem marnej jakości sprzętu. Często to produkty zaskakująco funkcjonalne, jeśli zna się ich ograniczenia.
Zestaw kuchenny, palnik na gałęzie i tarp to trzy elementy, które mogę śmiało polecić każdemu początkującemu bushcrafterowi. Panel solarny i filtr z pompką to już nowoczesny bonus, który podnosi komfort biwaku, może też być bardziej przydatny na jakieś wyprawy samochodowe w teren.
Czy da się z takim sprzętem spędzić kilka dni w lesie? Myślę, że tak – i to całkiem wygodnie. Kluczem jest umiejętne korzystanie z tego, co się ma. W końcu bushcraft to nie pokaz sprzętu, tylko sztuka prostoty i adaptacji. A z takim wyposażeniem – nawet tanim – można poczuć się naprawdę wolnym, a jednocześnie trochę jak McGyver.
Autor/Zdjęcia: Michał Repetowski
Zobacz także: TP-Link Archer NX500 – router, który przenosi domowe Wi-Fi w erę 5G