Roboty sprzątające — dla niektórych nadal brzmią jak nowinka technologiczna, a przecież są z nami już od dobrych kilku lat. Mimo to, nie da się ukryć, że nadal nie są one czymś powszechnym w typowych domach czy mieszkaniach. Jasne, pojawiają się u znajomych, czasem w biurze, czasem na filmach czy reklamach, ale żeby rzeczywiście były w użyciu na co dzień — to już rzadziej.
W moim przypadku wyglądało to podobnie. Widziałem te sprzęty w akcji kilka razy — z reguły u kogoś — ale nigdy wcześniej nie miałem okazji przetestować robota sprzątającego u siebie, w warunkach codziennego życia. Dlatego testowanie Tapo RV20 Mop było dla mnie czymś więcej niż tylko kolejnym sprawdzeniem specyfikacji czy funkcji. To była szansa, by faktycznie przekonać się, czy taki gadżet ma sens dla kogoś, kto wcześniej nie czuł takiej potrzeby.
I co się okazało? To urządzenie było mi potrzebne bardziej, niż sam sądziłem. Nie wiedziałem o tym wcześniej, ale teraz już wiem dlaczego — i właśnie o tym opowiem Ci w tej recenzji.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to design — a konkretnie jego znajoma, klasyczna forma. Tapo RV20 Mop ma dokładnie taki kształt, jakiego można by się spodziewać po robocie sprzątającym: okrągły korpus, niska sylwetka i minimalistyczny styl. Urządzenie jest niemal całe w bieli, co wbrew pozorom jest dużym plusem — taki kolor łatwo wtapia się w każde wnętrze, niezależnie od tego, czy mamy loft w betonie, przytulną kawalerkę czy klasyczny salon z meblościanką.
To, co mnie pozytywnie zaskoczyło już na starcie, to rozmiar stacji dokującej. Widziałem wcześniej roboty z bazami przypominającymi mini wieże komputerowe, które trzeba było jakoś wkomponować w przestrzeń, zwykle kosztem estetyki albo wygody. Tutaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej — stacja jest kompaktowa, zgrabna i zajmuje naprawdę niewiele miejsca. Wystarczy kawałek ściany i jedno wolne gniazdko — bez żadnych kombinacji.
Na górnej części robota znajdują się trzy fizyczne przyciski: start/pauza, powrót do bazy oraz przycisk czyszczenia punktowego. Całość jest czytelna, intuicyjna i dostępna od razu — nawet jeśli ktoś zapomni, gdzie schował telefon z aplikacją. Z tyłu urządzenia mamy łatwo dostępny, wyjmowany zbiornik na kurz, który co jakiś czas trzeba opróżnić — ale o tym i o reszcie funkcji opowiem więcej w dalszej części materiału.
Pierwsze sprzątanie to właściwie pierwszy prawdziwy kontakt z urządzeniem — i już na tym etapie byłem pozytywnie zaskoczony. Po ustawieniu stacji dokującej w dogodnym miejscu, przyszedł czas na połączenie robota z telefonem. W tym celu korzystamy z dedykowanej aplikacji Tapo, która krok po kroku przeprowadza nas przez proces parowania. Nie trzeba być do tego inżynierem ani specjalistą – wystarczy mieć dostęp do Wi-Fi i chwilę cierpliwości.
Po połączeniu urządzenia z aplikacją, kolejnym krokiem jest mapowanie przestrzeni, czyli coś, co początkowo brzmi bardzo technicznie, ale w praktyce jest… całkiem widowiskowe. Robot zaczyna delikatnie sunąć po mieszkaniu, skanując całe otoczenie dzięki systemowi LiDAR i żyroskopowi. Mija meble, ściany, fotele i nogi od stołów, zbierając dane o układzie mieszkania. Z naszej perspektywy wygląda to trochę jakby urządzenie było ciekawskie i chciało się najpierw dobrze rozejrzeć, zanim zacznie cokolwiek robić na poważnie.
Gdy proces mapowania dobiega końca, na ekranie telefonu pojawia się cyfrowa mapa naszego mieszkania — i przyznam szczerze: nie spodziewałem się aż tak dobrej dokładności. Poszczególne pomieszczenia, kąty, przeszkody — wszystko jest odwzorowane z zadziwiającą precyzją. To właśnie na tej mapie możemy potem wyznaczać strefy zakazane, sprzątać tylko wybrane obszary albo ustawiać harmonogramy. Pierwsze wrażenie? To urządzenie serio „wie”, co robi.
Całą obsługę robota Tapo RV20 Mop opieramy na aplikacji mobilnej Tapo, która pełni rolę swoistego centrum dowodzenia. To tutaj decydujemy o tym, gdzie, jak i kiedy ma być posprzątane — i trzeba przyznać, że opcji jest naprawdę sporo.
Najważniejsza z nich to oczywiście automatyczne sprzątanie całej zmapowanej powierzchni. Wystarczy jedno kliknięcie, a robot zaczyna odkurzanie wszystkich pomieszczeń zgodnie z wcześniej utworzoną mapą. Ale jeśli nie chcemy od razu robić wielkiego porządku, możemy też wybrać tylko konkretne pomieszczenie, np. salon albo sypialnię, albo wskazać dokładny obszar, który ma zostać posprzątany — jak np. okolice stołu w kuchni, gdzie właśnie rozsypał się cukier.
Dla tych, którzy lubią mieć wszystko pod kontrolą, dostępna jest także funkcja zdalnego sterowania. Możemy manualnie sterować robotem jak małym samochodzikiem z aplikacji i wysłać go dokładnie tam, gdzie chcemy. Całość działa płynnie i bez opóźnień, jednak skręcanie mogłoby być nieco łatwiejsze.
W aplikacji znajdziemy też możliwość dostosowania liczby przejazdów (np. jedno lub dwukrotne sprzątanie tej samej powierzchni), a także ustawienia mocy ssania i poziomu mopowania, w zależności od tego, jak bardzo zabrudzona jest podłoga. Dostępne są też raporty sprzątania, które pokazują, ile czasu zajął dany cykl, ile metrów kwadratowych zostało posprzątanych oraz które obszary zostały pominięte (jeśli w ogóle).
Nie zabrakło też czegoś dla fanów automatyzacji — możemy ustawić harmonogramy sprzątania, dzięki czemu robot włączy się sam, nawet kiedy nas nie ma w domu.
Gdy już mamy utworzoną mapę naszego mieszkania, możemy śmiało zacząć sprzątanie. Za pierwszym razem przetestowałem funkcję automatycznego sprzątania, czyli robot przejechał po całym mieszkaniu zgodnie z zaplanowaną trasą. Bacznie obserwowałem jego ruchy, by zobaczyć, gdzie wjeżdża bez problemu, a gdzie napotyka przeszkody lub się boi.
Byłem pod wrażeniem, jak sprawnie wjeżdża pod sofę czy pomiędzy krzesła — miejsca, gdzie faktycznie jest mało przestrzeni na manewry. Z drugiej strony, drobne elementy jak kable czy małe nóżki suszarki na ubrania stanowiły dla niego kłopot. Wjeżdżając na nie, robot potrafił się zablokować i „wołał o pomoc”, co od razu dało mi sygnał, że takie rzeczy warto lepiej schować przed kolejnym sprzątaniem.
Jeśli natomiast natrafi na przeszkodę, która nie była obecna podczas mapowania — na przykład doniczkę z kwiatkiem postawioną w innym miejscu — po prostu odbija się od niej i omija. Robot nie boi się więc zmian w otoczeniu i szybko się do nich dostosowuje.
Na początku obawiałem się, że mój pies nie zaakceptuje robota wkraczającego na jego terytorium. Ku mojemu zaskoczeniu, zwierzak miał „gdzieś” działanie urządzenia i po prostu go ignorował, co przyniosło mi dużą ulgę. W końcu sierść mojego psa to jeden z największych problemów w utrzymaniu porządku w domu, a dzięki robotowi mogę skutecznie zminimalizować ilość włosów walających się po podłodze i dywanach niemal do zera.
Co do dywanów, radzi sobie z nimi bardzo dobrze, a progi drzwiowe pokonuje bez większego problemu. Czasami spędza trochę za dużo czasu w miejscach, gdzie niekoniecznie musi, ale nie jest to duża wada. Całość pracy odbywa się stosunkowo cicho, choć naturalnie głośność wzrasta, gdy zwiększymy moc ssania.
Po zakończonym sprzątaniu robot automatycznie wraca do swojej stacji dokującej, by się naładować i czekać na kolejne „misje” porządkowe.
W zestawie z robotem otrzymujemy dwie ściereczki oraz specjalny uchwyt, który w bardzo intuicyjny sposób montuje się pod zbiornikami. Żeby sprzęt przeszedł w tryb mopowania, wystarczy uzupełnić wodą dedykowany zbiornik (znajdujący się tuż obok pojemnika na kurz) i zamontować uchwyt ze ściereczką. O tym, że tryb mopowania został aktywowany, poinformuje nas… miła pani. Z wbudowanego w robota głośniczka od czasu do czasu dobiegają krótkie komunikaty głosowe, które są naprawdę przydatne i sympatyczne.
A jak mopowanie sprawdza się w praktyce? To z pewnością miły dodatek — oprócz odkurzania możemy delikatnie przetrzeć podłogę na mokro. I właśnie tak bym to określił: przetarcie. Nie ma tu żadnego agresywnego szorowania ani dogłębnego mycia, ale do codziennego odświeżenia powierzchni w zupełności wystarcza. Spełnia swoje zadanie, jednak bez wielkiego szału. Po prostu praktyczne uzupełnienie codziennego sprzątania.
Jako osoba, która wcześniej nie miała okazji korzystać z tego typu sprzętu, naprawdę byłem zaskoczony, ile taki robot potrafi i jak bardzo potrafi odciążyć w codziennych obowiązkach. To nie jest tylko gadżet, który raz zrobi wrażenie i pójdzie w kąt — to sprzęt, który realnie pomaga utrzymać porządek, nawet jeśli wcześniej nie sądziłem, że będzie mi potrzebny.
Oczywiście, od czasu do czasu uważam, że dokładne sprzątanie tradycyjnymi metodami nadal jest niezastąpione, zwłaszcza w trudniej dostępnych miejscach czy przy większym bałaganie. Ale jeśli chodzi o codzienne podtrzymywanie czystości, to nie ma porównania — po uruchomieniu robota co 2–3 dni widać naprawdę zauważalną różnicę. Podłogi są czystsze, mniej kurzu i sierści, a wszystko dzieje się praktycznie bez wysiłku z mojej strony.
Tapo RV20 Mop okazał się dla mnie naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Skuteczne odkurzanie, możliwość mopowania, kompaktowa stacja dokująca, intuicyjna aplikacja Tapo oraz bezproblemowe omijanie przeszkód — to wszystko sprawia, że urządzenie świetnie sprawdza się w codziennym użytku, zwłaszcza gdy chcemy po prostu utrzymać porządek bez wielkiego wysiłku.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz — cena. Tapo RV20 Mop kosztuje około 1000 zł, co w świecie robotów sprzątających jest naprawdę rozsądną kwotą, zwłaszcza patrząc na to, jak szeroki zakres funkcji oferuje. Stosunek jakości do ceny wypada tu bardzo satysfakcjonująco, szczególnie jeśli ktoś szuka prostego, ale skutecznego rozwiązania na co dzień.
Zobacz również: Początek końca laptopów? Recenzja Huawei MatePad Pro 13.2 PaperMatte Edition