Segment gier wideo rozrasta się w niesamowitym tempie, mimo że i tak już teraz jest całkiem sporych rozmiarów. Siłą rzeczy zatem co rusz pojawiają się kolejne propozycje dla osób pragnących większej immersji czy po prostu wygody. Tym razem pod skrzydła naszej redakcji trafił dość osobliwy sprzęt. Panasonic wypuściło bowiem gamingowy głośnik naramienny.
Panasonic SoundSlayer GNW10 został zaprezentowany po raz pierwszy na zeszłorocznych berlińskich targach IFA. Wyróżniono go przede wszystkim za bycie sensowną alternatywą dla standardowych głośników oraz ogólny komfort użytkowania. Jako że osobiście nigdy dotąd nie korzystałem z podobnego wynalazku, potrzebowałem chwili, by się dostosować – a raczej moje ramiona, nienawykłe do jakiegokolwiek ciężaru w trakcie rozgrywki. Mówimy zresztą o bodaj niespełna 70 gramach, toteż nie było to specjalnie trudne.
Jeśli się nie mylę, pierwsza edycja sprzętu posiadała kabel, za pomocą którego łączyliśmy go z całą resztą. Średnio wyobrażam sobie dłuższe posiedzenia przy takiej niedogodności, natomiast na szczęście nie muszę – w końcu aktualna wersja posiada specjalny nadajnik, podłączany do urządzenia, które chcemy połączyć z SoundSlayerem. A możliwości jest sporo – od peceta, poprzez konsole Sony poprzedniej i obecnej generacji, aż po Nintendo Switch. Sam proces implementacji jest niezwykle szybki i prosty. Ot, klikamy przycisk parowania i za chwilę powinno działać.
Samo użytkowanie to zaskakujący powiew świeżości. W trakcie mojej zdalnej pracy nie tylko oglądam coś do zrecenzowania, piszę teksty i gram, ale w międzyczasie wykonuję wiele „epizodycznych” czynności – takich jak zrobienie sobie kolejnej kawy czy zwyczajnej przerwy na lekturę. Wtedy SoundSlayer jest wyjątkowo pomocny, bo pozwala na elastyczne migrowanie po mieszkaniu z centrum audio cały czas przy mnie, za to bez konieczności męczenia uszu czy głowy słuchawkami. Należy przy tym zwrócić uwagę na pewien interesujący aspekt. Poza znakomicie brzmiącym audio (dostarczający dźwięk 3D układ czterech głośników robi swoje), mamy też przetwarzanie głosu poprzez sztuczną inteligencję. Tego typu wyróżnienie naszego głosu spośród szumów czy dźwięków rozgrywki przydawało mi się w kilku sytuacjach – jak np. podczas kilku rozgrywek ze znajomymi – choć nie mogę powiedzieć, bym zwracał na to zbyt często uwagę. Ale osoby grające częściej ode mnie w wieloosobowe pozycje mogą mieć z tego znacznie więcej frajdy.
Urządzenie również posiada kilka praktycznych – wszystko po lewej stronie SoundSlayera. W skład wchodzi oczywiście standardowy regulator głośności, po wewnętrznej stronie zaś znajdziemy trzy przyciski: zasilanie, tryby dźwięku oraz wyciszenie. No i właśnie, otrzymujemy trzy tryby dźwięku: gry fabularnej, strzelanki z perspektywą pierwszoosobową oraz głosu. Ten pierwszy wpływa głównie na immersję, pozwalając poczuć się tak, jakbyśmy byli w centrum wydarzeń – całkiem dobre w szczególności przy tytułach z otwartym bądź półotwartym światem. Drugi wyostrza pewne istotne detale przy strzelanka, jak kroki, by nikt nas nie zaskoczył w jakimś Call of Duty czy innej, podobnej pozycji. No i ostatni, jak z samej nazwy wynika, kładzie silny nacisk na kwestię głosu, co przyda się w pozycjach, w których szczególnie ważne jest słuchanie dialogów. Całość wieńczą diody – niebieski odcień, gdy wszystko słychać, czerwony przy wyciszeniu.
Podsumowanie: Mogę strzelać w ciemno, że Panasonic SoundSlayer GNW10 będzie należał do grona moich największych niespodzianek roku. Choć nawet bym nie pomyślał o takim udogodnieniu, było to całkiem przyjemne doświadczenie. W dalszym ciągu uważam, że jakkolwiek mocny, to ogółem wciąż bonus, jeżeli chodzi o setup dla gracza, do tego niespełna tysiąc złotych piechotą nie chodzi, jednak ma zaskakująco dużo zastosowań. Osoby mające już nieco dość zwyczajnych słuchawek, a przy tym oczekujące precyzji w pracy czy nawet i w trakcie rozrywki, powinny przynajmniej wziąć to urządzenie pod uwagę.