Kiedyś były „demówki” dziś… mamy beta-testy. Te… zawsze wywołują sporo emocji. Niektórzy gracze zapominają bowiem, do czego one tak naprawdę służą. Beta-testy oferują twórcom możliwość sprawdzenia nowego tytułu w różnych warunkach i na różnych platformach. Nam graczom — zapoznanie się z fabułą czy mechanikami na późniejszych etapach produkcji. Blizzard Entertainment kilka lat temu zaoferował nam możliwość przetestowania swojej mrocznej produkcji Diablo II: Resurrected na kilka tygodni przed oficjalną premierą. Teraz padło na długo wyczekiwane Diablo IV, które dane nam było sprawdzić w dwóch terminach: 17-20 marca oraz 24-27 marca.
To, co zasługuje na pochwałę w przypadku tego tytułu to przede wszystkim wyjątkowo ciężki i ponury klimat. Po niezwykle udanym Diablo II na rynek trafiło… dość cukierkowe Diablo III. Nie była to zła produkcja, ale znacznie odstawała od reszty serii. Fani pragnęli powrócić do piekielnych głębin, a twórcy wysłuchali ich modłów. Diablo IV będzie więc zdecydowanie bardziej mroczne niż poprzedniczki. Twórcy postawili bowiem na wszechobecne gore, więc… krew ponownie będzie lała się strumieniami. Machina promocyjna Diablo IV została uruchomiona wiele miesięcy temu. Dzięki kampanii reklamowej i licznym filmom promocyjnym mogliśmy się dowiedzieć, że teraz głównym „złolem” będzie… demonica Lilith.
Na tapet wzięto legendę o stworzeniu Sanktuarium oraz kwestię sprowadzenia Matki do domu. Dla fabuły ważni będą, chociażby: kochanek Córy Nienawiści — Archanioł Inarius oraz ich syn i zarazem pierwszym Nefalemem — Rathma. Standardowo prowadzona przez nas postać będzie chciała zapobiec końcu świata przy pomocy innych śmiałków.
Część wiernych fanów uniwersum pamięta pewnie, że Lilith mogliśmy już spotkać w serii Diablo. Spotkanie pierwszego stopnia z córką Mefista miało miejsce w Diablo II (w ramach tzw. Pandemonium Event). W „czwórce” jest dość dużo przerywników filmowych, a pierwszy z nich, w którym pojawia się Królowa Sukkubów (zaprezentowany wyżej) — przyprawia o ciarki. Lilith robi wrażenie. Z wyglądu bardzo przypomina disnejowską Maleficent (Czarownicę, Diabolinę — jak kto woli) i mam wrażenie, że już niedługo stanie się nową Lady Dimitrescu (if you know what i mean).
Jeżeli ktoś z Was zakończył swoją przygodę z Diablo na „trójce” to po uruchomieniu „czwórki”… może mocno się zdziwić. Każda gra z serii jest inna, ale najnowsza odsłona najbardziej przypomina mi… grę mobilną. W czerwcu ubiegłego roku swoją premierę miała bardzo kontrowersyjna gra Diablo Immortal, która podzieliła środowisko graczy. Część jej w ogóle nie sprawdziło, część pograła i zhejtowała, wielu dość szybko porzuciło. Nie każdy musi być fanem gier mobilnych — to trzeba przyznać. Ja również ich fanką nie jestem. Sporo produkcji na kanwie dużych franczyz po prostu mnie szybko odrzuciło. Diablo Immortal było jednak inne i przyciągnęło mnie do siebie na chwilę, stając się moim letnim guilty pleasure (don’t judge me).
Od momentu premiery przez wiele tygodni zagrywałam się w nią codziennie… rozgrzewając tym samym baterię mojego smartfona do czerwoności. Ukończyłam wszystkie dostępne, w tamtym momencie, wątki fabularne. Później zaczęły się schody. Serwery opustoszały i część zadań pobocznych stała się praktycznie niemożliwa do wykonania w pojedynkę. Musiałam więc porzucić ten tytuł.
Część graczy odstraszyły zapewne mikropłatności, których w dzisiejszych czasach boimy się jak Diablo święconej wody. Ja wychodzę jednak z założenia, że jeżeli ktoś mi coś wciska na siłę — to zawsze mogę opuścić serwery. Nikt nas nie trzyma na siłę. Nie miałam żadnych oczekiwań przed premierą „mobliki” i może dlatego bawiłam się stosunkowo dobrze. No dobra, ale po co była ta wstawka o Diablo Immortal?
Otóż Diablo IV jest… niezwykle podobne do Diablo Immortal, które stanowi pomost między „dwójką” i „trójką”. Gracze, którzy mieli okazje chwilę pograć w obie odsłony — pewnie to zauważyli. Ci, którzy jednak ominęli tę grę mobilną szerokim łukiem — mogli zaskoczyć się, w jakim kierunku poszła seria Diablo. Gdzie widać podobieństwa? Szczególnie w warstwie graficznej, cięższym klimacie i rodzajach zadań pobocznych rozmieszczonych w świecie gry. Recenzenci zwracali również uwagę na podobieństwa Diablo IV do świata z uniwersum Warhamera (krainy Kislev). Mnie osobiście ta gra momentami przypominała też nasz rodzimy Frostpunk.
W ramach beta-testów twórcy udostępnili nam Prolog i Akt I produkcji oraz spore w swoich rozmiarach lokacje. Mapa w Diablo IV jest… ogromna w porównaniu do swoich poprzedniczek. Na początku dostajemy do dyspozycji dość dużą miejscowość Kiowosad (w oryginale: Kyovashad), natomiast Akt I przenosi nas do ogromnej lokacji nazwanej Strzaskane Szczyty. W grze czasie gry:
Gra ma bardzo rozbudowany główny wątek fabularny. Twórcy zadbali także o zaimplementowanie wielu aktywności pobocznych, żebyśmy się nie nudzili. Na mapie znajdziemy także sporo wydarzeń w czasie rzeczywistym — od małych przysług dla „lokalsów” po „grube akcje” wiążące się z zabijaniem hord wrogów na czas. Za postępy otrzymać można punkty Sławy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
W ramach otwartych beta-testów w drugim terminie graczom zaoferowano możliwość pokonania bossa świata gry — Ashawy. Mnie jednak nie było dane go spotkać. Za to udało mi się wyśledzić Goblina i posiąść jego skarby. Zaliczyłam też bliskie spotkanie ze słynnym Rzeźnikiem, który jak na swoje gabaryty biega niezwykle szybko. Niestety nie udało mi się go pokonać pomimo kilku prób, aczkolwiek w pełnej wersji gry na pewno ponownie spróbuję.
Gra nastawiona jest na kooperacje — jak każda gra multiplayer. Możemy grać, chociażby: sieciowo w drużynie, w systemie PvP czy w duecie na kanapie na podzielonym ekranie. Na plus trzeba zaliczyć obecność opcji cross-play i cross-progression, które (W KOŃCU!) dodano do serii. Co to oznacza w praktyce? A to, że gracze pecetowi będą mogli w końcu rywalizować ze swoimi znajomymi, którzy dołączyli do obozu konsolowców. Wasze zapisy będą też przechowywane w chmurze i odtwarzane na wybranej przez was platformie (do tego jednak potrzebujecie osobnej wersji gry).
W ramach pierwszych testów twórcy pozwolili nam na wybranie jednej z trzech dostępnych klas postaci. Mogliśmy zagrać jako barbarzyńca, łotr/łotrzyca lub czarodziej/czarodziejka. Gdy nadszedł już weekend z otwartą betą — do testów dołączyli druidzi i nekromanci. Nasze postacie możemy na początku w pełni customizować — wybrać płeć, twarz, fryzurę, tatuaże czy głos. To bardzo fajny detal. Naszą postać w pełnej krasie będziemy mogli obejrzeć w ramach cutscenek. Każdy gracz może stworzyć maksymalnie 10 postaci na swoim koncie Battle.net. Standardowo postaci stworzone na potrzeby beta-testów zostają skasowane po ich zakończeniu.
W serii Diablo jestem wierna jednej klasie postaci — czarodziejce. W tej skórze spędziłam najwięcej godzin. Zdarzyło mi się grać jako zabójczyni w „dwójce” czy łowczyni demonów w „trójce” i Immortal. Aczkolwiek czarodziejką gra mi się chyba najwygodniej ze względu na szeroki wachlarz ataków dystansowych i potężnych zaklęć.
Gracze narzekali jednak trochę na to, że czarodziejki w „czwórce” mają… za łatwo. Twórcy potwierdzili później, że lodowe buildy troszeczkę za bardzo ułatwiały grę. Ja testowałam tę produkcję na obu poziomach trudności, stosując ataki różnego typu. Najlepiej jednak sprawdzało mi się połączenie wszystkich żywiołów: zaklęć elektrycznych z atakami zimnem i obrażeniami od ognia.
Gra oferuje nam możliwość awansu na 25 poziom. Gdy już do niego dotarłam — zresetowałam drzewko umiejętności i postawiłam na zupełnie inny zestaw ataków. Starałam się jednak, żeby w obu przypadkach należały one do zupełnie różnych grup, tak by, jak najbardziej urozmaicić rozgrywkę, sprawdzić działanie i skuteczność ataków oraz wygląd animacji. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że twórcy dodali do drzewka umiejętności pasek wyszukiwania, który zdecydowanie ułatwi szukanie danych umiejętności do poszczególnych buildów. Nasze postaci można rozwinąć także za sprawą dodanych do gry Aspekty, czyli specjalne zdolności, które otrzymujemy za eksplorację Podziemi i które zbieramy w Kodeks Potęgi.
Pierwsze spotkanie z grą było pełne niespodzianek. Od wielu miesięcy kuszono nas bowiem materiałami wideo, które ujawniały postępy nad grą. Mogliśmy zobaczyć, chociażby animacje zaklęć, pracę ździebeł trawy czy wspomnianą wcześniej antagonistkę — Lilith.
Gdy pierwszy raz odpaliłam grę na moim pececie 17 marca to… nie obsługiwała ona wszystkich ustawień graficznych. Mogłam zagrać jedynie na średnich (gra nie wyglądała na nich źle, ale widać było braki w warstwach i teksturach), co naprawiono jednak po czasie. Mogłam więc „podkręcić śrubę” i sprawdzić, czy moja karta graficzna nie ulegnie spaleniu. Na szczęście wszystkie podzespoły przeżyły testy, aczkolwiek w pokoju robiło się gorąco (i to nie tylko w momentach, gdy Lilith wkraczała na salony). Na czas testów zrezygnowano jednak z ray tracingu. Ale i bez niego gra prezentowała się już wyjątkowo dobrze.
Jak już zaznaczałam – „czwórka” oferuje nam sporą ilość przerywników filmowych. Część jest oparta na silniku gry, inne zaś są prerenderowane. I tak jak Lilith czy protagonista/protagonistka prezentują się na nich pięknie, to postacie poboczne mają już mniej uroku…
Seria Diablo słynie już z niezapomnianych motywów muzycznych. Gdyby ktoś stworzył kiedyś odcinek programu Jaka to melodia poświęcony grom to muzykę z Diablo odgadnęlibyście po jednej nutce. Dźwięki otoczenia również stanowią nieodłączną część serii. Te z Diablo są na tyle charakterystyczne, że odgłos otwieranie drzwi czy skrzyni można od razu z nią powiązać.
„Czwórka” oferuje nam sporą dawkę ambientowej muzyki, która poprzez swój nieco mroczniejszy klimat pasuje do całokształtu produkcji. Znajdziemy tutaj, chociażby mieszankę instrumentów akustycznych ze śpiewami chóralnymi. Grając w Diablo IV zauważyłam, że do ferworu walki pasowałby by tu również: cięższa muzyka elektroniczna czy metalowe brzmienia. Twórcy poszli jednak w dobrym kierunku, ale… brakuje tu jeszcze pewnego pierwiastka, który uczynił kiedyś Tristram Matta Uelmena tak ponadczasowym.
Pora na podsumowanie naszego artykułu i odpowiedzenie na pytania zawarte we wstępie. Osobiście nie miałam większych problemów z grą. Moi znajomi natomiast spotkali się, chociażby: z samoczynnym kopiowaniem się postaci w menu gry czy niemożnością opuszczenia miasta w kanapowym trybie kooperacji.
Pierwszego dnia musiałam czekać w prawie dwugodzinnej kolejce, żeby dostać się na serwery, ale nie narzekałam — przynajmniej miałam czas na przygotowanie sobie kolacji po pracy. Na serwery dostałam się w okolicach godziny 20:00 (testy rozpoczęły się o 17:00). W grze spędziłam łącznie około 15 godzin i przemierzyłam świat przedstawiony wzdłuż i wszerz. Produkcja testowana była na pececie na podłączonym do niego padzie.
Zacznijmy od minusów, jakie zauważyłam. Na początku pojawiły się pewne problemy z wyświetlaniem grafiki oraz przechodzeniem do kolejnych lokacji na mapie (postać trafiała na niewidzialną ścianę i zacinała się na moment). Gra była przetłumaczona na nasz rodzimy język gdzieś… tylko w połowie. Twórcy jednak już dawno zapowiedzieli, że kolejna część Diablo otrzyma polską lokalizację i pełen dubbing. Trzymamy za słowo!
Część zadań zaproponowanych przez twórców pozostawiona została bez komentarza, a wiązała się, chociażby z… użyciem emotek ze specjalnego menu kołowego. Jako gamerka starszej daty nie przepadam za takimi rozwiązaniami, tak samo, jak i za dodaniem do gry tzw. tytułu gracza, który…nic nie daje absolutnie nic.
Muszę przyznać, że grając w Diablo IV… poczułam się jak księżniczka, jak Kopciuszek, bo gdy pierwszego dnia testów zegar wybił północ… wyrzuciło mnie z serwerów. Był to jednak jedyny incydent tego typu w czasie trwania beta testów.
Czy gra spełniła oczekiwania? Na plus należy zaliczyć warstwę fabularną i całą oprawę audiowizualną. Przyznam, że gra wciągnęła mnie na wiele godzin i trochę żałuje, że te testy nie trwają dłużej lub, że w grze nie zapisze się progres związany z eksploracją świata. Za udział w beta-testach Blizzard postanowili nagrodzić natomiast graczy:
Na co najbardziej liczę po premierze?
Przejście pierwszych dwóch części gry (Prologu i Aktu I) zajęło mi ok. 15 godzin. Myślę, że „wymaksowanie” tych lokacji może zając ok. 20-25 godzin. Biorąc pod uwagę, że poprzednie gry miały po 4-5 aktów oznacza to, że czekać nas może tutaj nawet blisko 100 godzin grania w samym trybie kampanii. Warto zaznaczyć jednak, że przejście Diablo IV to nie koniec gry. Wzorem poprzedniczek mają pojawić się sezony, a myślę, że twórcy mają w swoich rękawach jeszcze kilka asów. W grze ma pojawić się sklep, więc co za tym idzie… i mikropłatności. Czy obejdzie się bez dram na premierę? To się okaże.